Myślenice, dnia 25.9.1974 r.

P r z y j a c i e l u !

 

Skończyło się szybko lato, przesiedziałem je w Krakowie. W jesieni życia jakoś bardziej odpowiada mi jesienny spokój w polach, cisza w przyrodzie. Samotne spacery nad opustoszałą Rabą.

Odpowiedni nastrój do rozmyślań nad przeszłością. O wiosennych marzeniach młodego pokolenia chłopów, skrzykujących się do własnego związku wiciowego, by wspólnymi siłami przebudować wieś polską, by zbudować czynem społecznym drogę dla całej już gromady chłopskiej do Polski nowej, bliskiej masom ludowym, a więc Ludowej.

Ten okres naszej wiosny przypadł na czas ograbiania tych zgłodniałych mas ludowych z wytęsknionych praw obywatelskich, z wiary w sprawiedliwość społeczną i przydatność ustroju demokratycznego, w wolność i równość człowieka. W wyczerpanej pierwszą wojną światową Europie zaczęli ambitni demagodzy, często o zbrodniczych instynktach, budować nowy ład polityczny, dyktatury osobistej czy grupowej. W 1923 roku zdobył władzę w drodze wojskowego zamachu stanu Mussolini, w 1926 r. w Polsce Piłsudski, w 1933 r. w Niemczech Hitler, w 1936 r. w Hiszpanii Franco itd.

Gorące było lato naszego pokolenia. Organizowanie mas chłopskich do walki w latach trzydziestych i sama walka w formie masowych protestów, w formie krwawych strajków chłopskich o powstrzymanie bezprawia, o ludzkie warunki życia. Dojrzewaliśmy w walce, pewni sukcesów. Powiększała się liczba walczących i ich przodowników. Tych z młodego pokolenia chłopskiego, którzy chcieli i mieli dalej kształtować losy warstwy chłopskiej przez pracę i walkę.- Wprzęgać ją w służbę narodu i państwa.

Te moje rozważania są dalszym ciągiem rozmyślań, jakie zacząłem snuć przy grobie śp. Władysława Kojdra w Przeworsku. Pojechałem tam w dniu 16 września tego roku z towarzyszem chłopskiej niedoli, kol. Wojciechem Jekiełkiem. Pojechałem złożyć kwiaty na grobie Kojdra w 29 rocznicę ostatniego z nim spotkania, ostatniej z nim rozmowy, w dniu 16 września 1945 r. w Krakowie.

Usiadłszy obok grobu Władysława Kojdra - a była piękna, słoneczna pogoda, i jakby piękna cisza cmentarna - zacząłem ze smutkiem w duszy przypominać sobie sylwetkę i drogę życia tego człowieka, jednego z najwybitniejszych przodowników chłopskich usiłowań. Który zginął tak tragicznie i niepotrzebnie, tak potrzebny wtedy chłopom i Polsce. Byłem na jego pogrzebie. Do dziś często dręczy mnie pytanie, czy musiał zginąć ten wspaniały człowiek, chłop, Polak?

Urodzony w 1902 roku w Grzęsce, na małym gospodarstwie chłopskim, miał zaledwie 16 lat, gdy z wiekowej niewoli powstawała niepodległa Polska. A z nią nadzieja na inne, lepsze życie dla mas chłopskich, jak to głosiła nowa konstytucja. W młodym pokoleniu rodziła się nadzieja, iż pisane prawo wejdzie w życie, trzeba mu jednak wyjść naprzeciw, szeroko otworzyć wiejskie wrota dla oświaty, kultury, dla wielkich przemian, jakie to prawo zapowiadało.

To był żywiołowy okres budzenia się wsi polskiej. Starsi chłopi zajęli się czynną polityką, zaprawieni w niej, przede wszystkim w Małopolsce. Młodzi zaczęli zakładać po wsiach Koła Młodzieży, biblioteki, placówki gospodarcze, wołali o szkoły rolnicze, o Uniwersytety Ludowe. Żeby w nowej Polsce odegrać odpowiednią chłopom rolę, trzeba się do niej przygotować, rozumowali.-

Młodego Kojdra porwał ten wir przemian. Wybitnie zdolny, silny fizycznie, potrafił łączyć pracę na gospodarstwie rodziców z pracą społeczną. Tej pierwszej, na małym gospodarstwie, było mało, tej drugiej, na wielkich przestrzeniach wiejskich coraz więcej, coraz bardziej odpowiedzialnej. Żeby się do niej lepiej przygotować, wybrał się na kurs Uniwersytetu Ludowego w Szycach, gdzie zetknął się z misjonarzem i apostołem chłopskim, Ignacym Solarzem. Stamtąd wywiózł poszerzone plany działania na wsi, tam poznał przyszłą towarzyszkę życia i pracy na małym, własnym już gospodarstwie rolnym w rodzinnej Grzęsce. Urodą, wysoką kulturą duchową, pracowitością i oddaniem sprawie chłopskiej budzili oboje podziw w okolicy, potem szeroko w Polsce.

Wybitne zdolności, i usilne samokształcenie sprawiły, że Władysław Kojder szybko wybijał się w pracy oświatowej, zajmował coraz poważniejsze stanowiska w Związku Młodzieży Wiejskiej, od Koła wiejskiego, do Centrali w Warszawie. Świetny, zawsze realny, mówca, tak samo swobodnie władał piórem w prasie. W Związku wiciowym dorównywał uznanym wielkościom, ofiarnością w pracy przewyższał wielu.

Z taką samą gorliwością pracował na polu gospodarczym. Wierzył w wielką, organizatorską i ekonomiczną rolę spółdzielczości na wsi. Poświęcił tej pracy wiele lat, do końca swego życia, bo nawet spółdzielczym autem wracał ze Zjazdu w Krakowie po śmierć w domu...

Miał czas i na pracę polityczną na wsi, w Stronnictwie Ludowym. Dorastał do wielkiej roli i na tym polu pracy, gdy wybuchła, rozpętana przez ustroje dyktatorskie, druga wojna światowa. Stało się, jak zaplanowano, zginęło państwo polskie. Nie zginął jednak naród. Chłopi w Polsce byli zaprawieni w walce o swoje prawa. Wykorzystali nabyte doświadczenie w walce o niepodległość Polski z hitlerowskim najeźdźcą.

Gdy większość przywódców chłopskich straciła - wolność, jak Wincenty Witos, zamknięty z miejsca przez okupanta w więzieniu, lub życie - jak Maciej Rataj, Bruno Gruszka, ks. Józef Panaś, Andrzej Czapski i wielu innych, Władysław Kojder jako jeden z pierwszych zaczął w podziemiu organizować siły chłopskie do tej walki. Cieszył się wielkim autorytetem i zaufaniem, sam dawał przykład odwagi i ofiarności. Stawał się drogowskazem dla wielu. Nazwisko jego obrastało legendą, wyrastał na ziemi rzeszowskiej nowy, młody przywódca chłopów w Polsce.

Zetknął się ze starym przywódcą, Wincentym Witosem, w końcu maja 1939 r. gdy ten, w czasie Święta Ludowego, jadąc z Tarnowa do Mościsk, zatrzymał się w Przeworsku.

Olbrzymie masy chłopskie zbiegły się na powitanie Wielkiego Emigranta, Wincentego Witosa. W ich imieniu przemawiał Władysław Kojder, ciepło, o naszym wodzu chłopskim. Drugi raz, zaproszony w lecie 1945 r. do Wierzchosławic, ustalał z Witosem plan odbudowy Ruchu Ludowego w wyzwolonej Polsce.-

Trzeci i ostatni raz zetknął się z nim na Okręgowym Zjeździe PSL w Krakowie, w dniu 16 września 1945 r. Widocznym było, że stary przywódca chłopski, Wincenty Witos, kończy swoją drogę życiową, że przemawia do chłopów Małopolski ostatni raz. Praca, walka, i więzienia wyczerpały jego niespożyte siły.

Potrzebny był kontynuator jego dzieła, chłop, równie oddany sprawie chłopskiej, równie utalentowany przewodnik mas chłopskich na drodze do Polski Ludowej.

Nasza decyzja była jednomyślna. Wybraliśmy na Zjeździe Władysława Kojdra zastępcą Wincentego Witosa na Okręg Małopolski. Nie wiedzieliśmy wtedy, że podpisujemy przez to wyrok śmierci na tego wspaniałego człowieka.

Zawsze skromny w ocenie własnej osoby, bronił się przed tym zaszczytem, ale i wielkim obowiązkiem, że jeszcze nie dorósł do niego, że pewnie są lepsi. Przekonany, wracał szybko do domu tego samego dnia, do rodziny, razem z delegatami terenu. Obliczał swoje siły, miał zacząć nowe życie. Zajęty planami na przyszłość nie przeczuł, iż czeka na niego w domu śmierć. I to natychmiast po powrocie. Nie myślał wtedy o sobie, o swoim bezpieczeństwie.

Nieznani ludzie, zbrojni, otoczyli dom, zabrali go siłą, wywieźli poza teren powiatu i tchórzliwie, bo nocą, pod lasem, zastrzelili. On sam jeden, bezbronny, ich wielu i uzbrojonych. Bali się mordować go w domu, we wsi.

Przerażenie tą tragedią poszło szeroko w teren Polski. Smutek zasępił ostatnie dni Wincentego Witosa, w nas młodszych, wzbudził poczucie winy. Żył pracowicie do dnia wyboru, zginął wybrany przez nas następcą Wincentego Witosa.

Interpelowany Minister Bezpieczeństwa Publicznego w sprawie tej zbrodni podał w komunikacie, iż dokonała jej „banda leśna”. Nigdy nie ujęta.

Nam żywym pozostało tylko godne pochowanie zwłok Władysława Kojdra. Odbyła się ekshumacja i manifestacyjny pogrzeb w dniu l czerwca 1946 r. na parafialnym cmentarzu w Przeworsku. Dziesiątki tysięcy chłopów żegnały swego młodego przywódcę. W kondukcie z Grzęski do Przeworska szły liczne delegacje z wieńcami, ze sztandarami. Tych ostatnich było 180. Miało to swoją wymowę.

Cmentarz był pełny ludzi. Siedząc tak obok grobu Władysława Kojdra, zacząłem sobie odtwarzać w pamięci przebieg tej żałobnej uroczystości. Mowę pożegnalną, pełną bólu i żalu, w imieniu rodzinnej Grzęski, przed domem zamordowanego. Przemówienia na cmentarzu: imieniem NK PSL - Józefa Niećki, imieniem Zarządu Gł. ZMW „Wici” - Władysława Jagusztyna, imieniem Wydziału Kobiet PSL - Marii Szczawińskiej, imieniem Zarządu Okręgowego PSL w Krakowie - Józefa Marcinkowskiego. Wszyscy mówili o wielkich zasługach zamordowanego dla sprawy chłopskiej i narodowej, o jego tragicznej śmierci i żalu za nim. Padały słowa ślubowania, iż żyjący pozostaną wierni idei, za którą zginął Władysław Kojder, pozostaną wierni jego pamięci. Znali go, byli przyjaciółmi zamordowanego, wyznawcami tej samej ideologii.

Żegnali go też miejscowi działacze ludowi. W końcu, imieniem b. Gł. Komendy Batalionów Chłopskich, których współorganizatorem był zamordowany, złożył Mieczysław Kabat z Krakowa końcowy meldunek: „Kolego Władysławie, Towarzyszu broni. Nie będą Ci tu oddawać salw honorowych. My żołnierze B.Ch. salutujemy Cię własnymi sercami”. Młodzi i starzy mieli łzy w oczach, śpiewając hymn narodowy.

Ale czas robi swoje. Jedni, zajęci pracą i kłopotami życia, nie mieli czasu odwiedzać grobu tak szczerze pożegnanego. Inni, zajęci troską o lepsze własne życie i kłopotami na wysokich stanowiskach, zapomnieli o słowach ślubowania. Mieli nowe, wielkie obowiązki wobec siebie.

Nad grobem Władysława Kojdra zapanowała cisza. Ta cmentarna, naturalna. Przez długie lata panowała jednak nad jego nazwiskiem, nad jego życiem inna, ludzka cisza.
A raczej nieludzka, bo niemoralna. Wielu z najbliższych, którzy za życia chlubili się znajomością z nim, po jego śmierci zapomnieli jego nazwiska, bali się wspomnieć o jego śmierci i jego pogrzebie. Nie odwiedzili nigdy jego grobu. Oportunizm to życiowy czy strach słabych? Przecież „bandy” dawno przestały mordować ludzi w Polsce.

Obok Władysława Kojdra spoczęła po trudach swego życia jego towarzyszka życia - Aurelia. Rodzina - syn, córka, brat z gronem przyjaciół, utrwalili przynajmniej na cmentarzu ich nazwiska. Znalazł się bliski im za życia, a wierny pamięci po ich śmierci, młodszy wiekiem wiciarz ziemi przeworskiej, który wyrył na kamiennej płycie grobowca przepiękny apel zmarłych, do żywych:

 „Szliśmy z ludźmi ku ludziom - Chleb niosąc, myśli i pieśni - Pole zostało nie dosiane - myśli nie dopowiedziane - Pieśń nasza przerwana. Ale ścieżka ku ludziom biegnie dalej polami. Niech się Wam szczęści, którzy idziecie za nami”.

Siedząc obok grobu Kojdrów, czytałem wielokrotnie te zdania. Ich wewnętrzna treść, głęboka myśl w nich zawarta, to obraz życia i pracy Władysława Kojdra, to jest testament, pośmiertne wołanie do żywych, by tym samym ideałom wierni pozostali, dobru i prawdzie służyli.

Młody wiciarz, urodzony poeta i artysta, sercem za serce zmarłym zapłacił. Był ich wychowankiem w pracy społecznej, znał ich i ich zamiary.

Dręczy mnie, co roku odnawiane przy grobie Kojdra, smutne pytanie - komu była potrzebna śmierć tak potrzebnego chłopom i Polsce człowieka, Władysława Kojdra? Czy potrzebna jest nadal ta nieludzka, niemoralna cisza nad jego grobem? Tylu jeszcze żyje z tych, co go znali, tych, co w rodowodzie społecznym podają szumnie dziś pochodzenie wiciowe. Kojdrowie byli budowniczymi gmachu wiciowego. Więc jakże to z tą moralnością „ankietowych wiciarzy”? Widać, wspomniana na wstępie jesień mego życia, nasuwa mi takie pytania...

 

Stanisław Mierzwa

Podpis nieczytelny

jeden z wiciarzy

 

 Tekst pisany na maszynie.

Przepisał Wojciech Mierzwa.

 

 

Free business joomla templates